skarby znalezione po wojnie
Czym było Archiwum Ringelbluma i jak zostało znalezione w bańkach na mleko po wojnie? Share Trzy z dziewięciu metalowych pudełek oraz dwie bańki na mleko, w których znaleziono Archiwum Ringelbluma (1960 r.).
Jury przyznało 22 miliardy dolarów spadkobiercom i spadkobiercom Roxasa, co było wówczas największą nagrodą w historii. Kiedy dług z wyroku wzrósł do 43 miliardów dolarów, Imelda Marcos złożyła odwołanie do Sądu Najwyższego Hawajów, którego decyzja obniżyła kwotę nagrody do zaledwie 13 milionów dolarów.
Niestety, historia lubi się powtarzać, a my jako ludzkość nie uczymy się na błędach poprzedników. Przypominamy, jak wyglądała Jelenia Góra w latach 1939-1945 i na krótko po zakończeniu II wojny światowej. Na obszarze Sudetów Zachodnich najbardziej zniszczonym miastem po II okazał się Lwówek Śląski.
Kolejne skarby znalezione! 朗 Kiedy już myśleliśmy, że nasz nowy magazyn nie ma przed nami tajemnic, udało się znaleźć jeszcze kilka produktów, które
Przedwojenne świeczniki, szkatułki, salaterki, sztućce, kieliszki, serwetniki, pierścionki i różne naczynia odkryto podczas renowacji kamienicy w centrum Łodzi. W sumie znaleziono około
Mit Frauen Flirten Über Was Reden. ZGORZELECKIE SKARBY! CO ZNALEZIONO W ZGORZELCU PO ZAKOŃCZENIU II WOJNY ŚWIATOWEJ Tuż po zakończeniu drogiej wojny światowej ziemie zachodnie zamieniły się w miejsce złotem i skarbami płynące. Takie przynajmniej mieli o nich wyobrażenie ci, którzy zjeżdżali na nie z całej Polski. Zjeżdżali po to, aby choć część tych dóbr uszczknąć dla siebie… Jednym się udało, innym nie. Mimo to fama miejsca pełnego depozytów gdzieś schowanych pozostała do dziś. Choć często te „depozyty” okazały się zwykłymi zapasami żywności, czy też narzędziami służącymi w gospodarstwach rolnych (ot takie to były skarby) to i tak mit trwa do dziś. Czy słusznie, czy coś jednak było na rzeczy? Posłuchajmy o tylko jednym miejscu na mapie Polski – posłuchajmy o Zgorzelcu. Görlitz dawniej Zgorzelec. Dziś miasto graniczne. Po drugiej wojnie światowej podzielone na dwa odrębne organizmy, polski i niemiecki. Oba wrogie sobie byty rozdzielały wody rzeki Nysy, wtedy nazywanej Nisą. Görlitz dawniej Władze w Zgorzelcu (wtedy nazywanym Zgorzelicami) szybko zaczęły działania, mające na celu rozpoczęcie nowego funkcjonowania miasta – nowego, bo miasto miało zacząć działać w nowych granicach, które wyznaczyła mu Wielka Trójka, a w zasadzie sam Generalissimus Stalin. Już w 1946 roku, 02 stycznia, rozpoczyna swą działalność sąd grodzki na powiat zgorzelicki, a 14 stycznia 1946 roku stworzony zostaje pierwszy budżet miasta. Ludność Zgorzelic rozpoczyna także swe szare zwykłe życie usiane wieloma kłopotami… Oto 8 i 9 lutego 1946 roku rzeka Nisa pokazała swoje oblicze. Stan wody podnosi się o ponad 2 metry! Woda zrywa rury wodociągowe. Powódź zbiera swoje żniwo wśród nowo przybyłych mieszkańców. Prozę życia ludności zjeżdżającej powoli do miasta z całej Polski przedwrześniowej przerywają iście sensacyjne znaleziska i informacje podawane przez prasę, która to opisuję wydarzenia związaną ze skarbami i osobami chcącymi zniszczyć ten kruchy pokój, jaki nastąpił po wojnie. Co się wtedy działo? Posłuchajmy. Oto w lipcu 1947 roku, czyli dwa lata po wojnie, zostaje zatrzymanych przez ormowców ze Zgorzelca 12 SS-manów i 356 przemytników. Mimo upływu przeszło dwóch lat od zakończenia drugiej wojny światowej, to jednak dalej żyły demony wojny, próbujące uaktywniać się w różnych miejscach, tym razem w Zgorzelcu. A skarby? Poruszał wyobraźnię wśród ludzi, poruszały i to bardzo! Zaraz też będzie i o nich. Na ziemie zachodnie, poza ludźmi szukającymi swojego nowego domu, którego musieli szukać po decyzjach konferencji pokojowych ruszają też różnej maści szabrownicy, poszukiwacze, złodzieje. Mający nadzieją odnalezienia wielkich skarbów III Rzeszy, o których było głośno już chwile po zakończeniu działań wojennych. Do Zgorzelca, miasta wtedy podzielonego i wyludnionego, również przybyli tej maści ludzie… Artykuł z sensacyjnym znaleziskiem w muzeum Opis pierwszego znaleziska w gazecie Dzienniku Zachodnim W dniu 30 czerwca 1947 roku gazeta „Dziennik Zachodni” numerze 176, donosi w tonie iście sensacyjnym o cennym odkryciu w Zgorzelicach. Tytuł artykułu „Świadectwa polskości Dolnego Śląska”. W artykule możemy wyczytać, że podczas przeprowadzanej przez MO inspekcji sanitarno – porządkowej odkryto w częściowo zniszczonym i opuszczonym budynku, będącym kiedyś siedzibą urzędnika parafialnego, wielki skarb dla kultury. Otóż w piwnicy tego budynku odnaleźli oni skrzynię okutą żelaznymi sztabami. Po jej otwarciu znaleziono między innymi foliały, pergaminy, księgi… Na dodatek pod specjalnym przykryciem, które miało maskować dalszą zawartość skrzyni znaleziono: „ułożone w kopertach zwoje pergaminu, zaopatrzone pieczęciami oraz zbiór ksiąg oprawnych w barwną tłoczoną skórę” r. ORMO toczy wojnę z SS i przemytnikami w Zgorzelcu Znalezione dokumenty pochodziły z XV i XVI wieku. Niezwykle cennym znaleziskiem była księga parafialna miasta Zgorzelec z XVI. W niej to były „wszystkie polskie nazwiska parafian”. Sensacyjne były też dokumenty zawierające opowieści o historii Śląska. Chyba jednak największym skarbem tej skrzyni był dokument „Projekty ustaw„, a zaczynały się one tymi oto słowami: „Fryderyk August z Bożej łaski króla Polski, Pruski i Litewski Mazowiecki…”. Dokumenty, po ich zaewidencjonowaniu, zostały przewiezione do Uniwersytetu Wrocławskiego. Informację o sensacyjnym znalezisku powtórzyła potem, po kilku dniach, gazeta „Słowo Polskie” ( r., Nr 183) . W artykule pt. „Cenne dokumenty ze Zgorzelca w Archiwum Państwowym” zmienia się w tym artykule miejsce przekazania znaleziska na Archiwum Państwowe. Czyżby to było archiwum, które dzisiaj znajduje się w Bolesławcu? W artykule opisuje się też szczegółowo, co odnaleziono w skrzyni. Były to: Słowo Polskie opisuje znalezisko… 1/ Vierzig Fragen von der Secle 1 tom 2/ EinTrost – Buechlein von 4 Completnionen (1 tom) 3/ Metryki chrztów, ślubów i zgonów miejscowości Bąków (powiat Kluczbork) z lat 1675 -1765 4/ Kronika Zgorzelca z lat 1311-1653 (1 tom). 5/ Dokument dotyczące sporu między proboszczem a klasztorem Franciszkanów w Zgorzelcu z dnia 6/ Dokument dotyczący prawa składu dla miasta Zgorzelca wydany przez Jana Czeskiego r. 7/ Dokument dotyczący dróg handlowych wydany przez Konrada biskupa pruskiego w r. 1414. 8/ Dokument dotyczący zwolnienia od daniny kilku wiosek w pobliżu Zgorzelca wydany przez Władysław, króla Czech i Węgier w Budzie w r. 1513. 9/ Dokument dotyczący cechów w Zgorzelcu wydany przez Fryderyka Augusta, króla polskiego w r. 1714. Z racje ważności tego znaleziska pozwoliłem sobie przytoczyć wszystkie dokumenty odnalezione w skrzyni. Choć, jak zauważył uważny czytelnik, nie ma tutaj dokumentów wymienionych z nazwy w Dzienniku Zachodnim, takich jak „Projekty ustaw Fryderyka Augusta… z Bożej łaski króla Polski, Prus i Litwy, Mazowsza”, księgi parafialnej z XVI miasta Zgorzelec zawierającej „wszystkie polskie nazwiska parafian”. Czyżby to było przeoczenie redaktora-redakcji? Być może. A może gdzieś po drodze te dokumenty się ulotniły? Tylko gdzie?! Opis cennego znaleziska z 1947 roku Zapewne na to pytanie można znaleźć odpowiedź w Archiwum Państwowym, do którego trafiły powyższe zbiory. Ten temat jeszcze podnosiła gazeta „Trybuna Dolnośląska” w swym artykule z dnia r. (nr 161) pt. „Cenne dokumenty z XIV w. W bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego”. W artykule wymienia się znalezisko opisane już wcześniej jednak kolejny raz kieruje się jego dalszy losy do Wrocławia, a konkretnie do biblioteki uniwersyteckiej. Jak więc jest naprawdę? KRONIKA MIASTA ZGORZELEC 1945-50 ROK. To jednak nie koniec sensacyjnych odkryć w Zgorzelcu. Już kolejne dni przynoszą dalsze sensacyjne odkrycia skarbów zdeponowanych z Zgorzelcu. „Słowo Polskie” z dnia r., w numerze 176 głośno krzyczy w swym artykule „Odkrycie skarbu w Zgorzelcu W podziemiach Muzeum Miejskiego odkopano trzy skrzynie eksponatów muzealnych”. W pierwszym zdaniu tego artykułu wyjaśnia się czytelnikowi skąd te skarby. „Niemcy uciekając w popłochu z terenu Dolnego Śląska, nie mogli zabrać ze sobą wszystkiego i co cenniejsze przedmioty zakopywali w najrozmaitszych schowkach”. Görlitz dawniej To jest przyczyną i źródłem „odkrytych skarbów””. To stwierdzenie pozostało aktualne do naszych czasów. Co jednak odnaleziono w piwnicach Muzeum Miejskiego? Zapewne skarby jeszcze długo leżałyby w swej skrytce, gdyby nie żona woźnego Muzeum, Hendler. Otóż opowiedziała ona, w tonie iście tajemniczym, że pod koniec wojny, kiedy trwała ewakuacja „słyszała rumor w piwnicach i trzaskanie łopat”. Była pewna, jak mówiła, że „zakopali w piwnicy muzeum jakieś rzeczy”. Jak niestety rzadko bywa, informacja żony woźnego okazała się prawdziwa. Podczas prac komisji, która rozpoczęła poszukiwania, odnaleziono trzy skrzynie żelazne. Jak pisze autor artykułu „(…) Zawartość tych skrzyń przeszła wszelkie oczekiwania(…)”. Zaspakajając ciekawość czytelnika wymieńmy, co leżało w skrzyniach i oddajmy głos jeszcze raz autorowi artykułu?! „Przed oczyma zebranej komisji zabłysły złote pierścionki, kielichy, zegarki, biżuteria, złote monety itp.” Görlitz dawniej Dla nas chyba najbardziej ciekawe pozostanie zapewne te zwrot „i tym podobne”! Co się kryło pod słowami „i tym podobne”? Tego chyba już nigdy się nie dowiemy. Skarbami w skrzyni były też zegary, monstrancje, cynowe kubki z XVI i XVII w., patery, krucyfiksy, lichtarze, tabakierki i znowu tajemniczy zwrot itp. Podczas dalszych poszukiwań w piwnicy znaleziono również wielki zbiór złotych monet w ilości przeszło 700-set! Wszystkie rzeczy-skarby z piwnicy oddano pod opiekę Urzędowi Bezpieczeństwa w Zgorzelcu. Co się jednak stało dalej z tymi przedmiotami? Gazeta o tym milczy, jednak wysuwa pewne pytanie „(…) ile jeszcze takich „skarbów” leży ukrytych w piwnicach na tutejszym terenie, czekając na swego odkrywcę” Ano właśnie, powtórzmy za dziennikarzem „ile jeszcze takich „skarbów” leży ukrytych w piwnicach…”. Artykuł z Trybuny mówiący o trzech skrzyniach – skarbie z muzeum „Trybuna Dolnośląska” z tego samego dnia (nr 180) publikuje artykuł pod jeszcze bardziej wymownym tytułem „Zgorzelec pełen skarbów. Tym razem w podziemiach Muzeum Miejskiego”. Treść artykuł związana z osobą Niemki jest podobna… Gazeta podaje szczegółowo, kto był w komisji, która te skarby odkryła. Szefem komisji był referent kultury i sztuki ob. Galant. Dowiadujemy się też ile ważyły skrzynie (trzy). Ich wagę oszacowano na przeszło 200 kg. Nie wiemy jednak, czy 200 kg ważyła jedna, czy też wszystkie skrzynie. Opis odnaleziony przedmiotów też w zasadzie odpowiada temu, co napisała gazeta „Słowo Polskie” z tą różnicą, że jest tutaj doprecyzowane ile było złotych monet – było ich 734 i miały pochodzić z okresu średniowiecza, a więc bardzo cenne! Ciekawostką opisaną w artykule jest to, że z komisyjnego otwarcia sporządzono komisyjny protokół i zawartość skrzyń miano przekazać na rzecz skarbu państwa, a więc nie do Urzędu Bezpieczeństwa, jak pisała gazeta „Słowo Polskie”… Zgorzelec – Polska część miasta Görlitz Czy faktycznie zostały przekazane skarbowi państwa? Co stało się z nimi dalej? Gdzie obecnie znajdują się skarby odnalezione w 1947 roku w tym mieście? Gdzie są księgi, gdzie jest złoto, srebro schowane w piwnicach budynków Zgorzelca? Co się dzisiaj z nimi dzieje…??? Czy w tamtym okresie odnaleziono jeszcze jakieś cenne rzeczy w Zgorzelcu i okolicach? A wiemy przecież, że region Zgorzelca obfitował w wielką ilość pałaców bogatych właścicieli…? Niestety temat skarbów w późniejszej prasie jest pomijamy, a może tylko mnie nie udało się dotrzeć do gazet, w których dalszy los tego cennego znaleziska i innych znalezisk został opisano ze szczegółami. I oby tak w rzeczy samej było. Görlitz dawniej Pisząc te słowa świadomy jestem jednak tego, że skarby pod różną postacią nie lubią rozgłosu, fleszu aparatów fotograficznych i różnego rodzaju mediów! I na pewno tego rozgłosu nie lubiły też skarby Zgorzelca. Zapewne to jest też powodem tego, że większość odkryć na ziemiach zachodnich tzw. skarbów nigdy nie ujrzy i ujrzało światła dziennego, a czytelnika karmić się będzie opowieściami o… tutaj nich każdy dopisze sobie, co tam chce… Piotr Kucznir Bibliografia: Archiwum Państwowe we Wrocławiu Oddział w Jeleniej Górze Archiwum Państwowe we Wrocławiu Oddział w Bolesławcu Wykorzystano zdjęcia ze zbiorów Archiwum Państwowego we Wrocławiu Oddział w Jeleniej Górze i Bolesławcu. Wikipedia Fotopolska EU Görlitz Landratsamt
Wielu marzy o znalezieniu skarbów, zdobyciu bogactwa. Jest to wpływ lektur i odwiecznego pragnienia przygody, a także chęci dokonania odkryć przynoszących nagrodę w postaci klejnotów, złota itp. W XIX stuleciu po lekturze „Iliady” o odkryciu słynnego skarbu Priama marzył młody Heinrich Schliemann, co dało impuls do zainteresowania się uczonego archeologią i poszukiwania zaginionej Troi. Ruiny zamku w Szymbarku Większość skarbów i cennych dzieł sztuki odnaleziono przez przypadek. Tak było np. z rzeźbą Wenus z Milo. Grecki rolnik, orząc pole, zauważył w ziemi szczelinę, powstałą zapewne po trzęsieniu ziemi. Ze szczeliny wystawał fragment posągu. Podobnych przypadkowych odkryć dokonano też w Polsce. W 1967 roku w zamku Grodziec na Śląsku dzieci znalazły w korzeniach zwalonego przez wichurę drzewa garnek wypełniony monetami z XIV i XV wieku, w latach 70. w Poznaniu w trakcie konserwacji kamienicy przy ulicy Kramarskiej 8 znaleziono w piecu garnek z monetami z XIV wieku. Było ich 5200 sztuk i ważyły 20 kilogramów. Skarb można dziś oglądać w poznańskim muzeum. Historia znalezisk – a nie tylko poszukiwań – na ziemiach polskich jest bardzo interesująca. Najpierw warto wyjaśnić, czym różnią się skarby od innych znalezisk? W archeologii skarb to zespół wartościowych przedmiotów ukryty przeważnie w ziemi, zwykle w naczyniach glinianych. Takie znalezisko daje uczonym wiele informacji o zamożności dawnych posiadaczy, wymianie handlowej i kontaktach zagranicznych (np. obecność monet z odległych krajów świadczy o handlu z kupcami z tych stron). Należy odróżniać skarby w sensie ścisłym (zbiory cennych przedmiotów z metali szlachetnych, biżuterię, monety, a także dzieła sztuki) od pozostałych przedmiotów poszukiwanych przez grupy hobbystów, np. broni i innych militariów. Denar Zygmunta Starego, 1546 r., Gdańsk Przedwojenna „Encyklopedia Powszechna” wydawnictwa Gutenberga definiuje pojęcie „skarb” następująco: „rzecz wartościowa, która tak długo leżała w ukryciu, że właściciel stał się nieznanym”. Jak widać, jest to określenie bardzo nieprecyzyjne: często bowiem znamy właścicieli skarbu (np. Bursztynowej Komnaty), nie znamy tylko miejsca jego ukrycia. Według Zygmunta Glogera, autora Encyklopedii staropolskiej słowo „skarb” pochodzi od słowa „scefr”, tj. drobna moneta. W Polsce piastowskiej i później często zakopywano w ziemi skarby monet umieszczonych w garnkach. Od czasów Batorego odkryty skarb należał do właściciela ziemi. „Za odkrycie skarbu prawo polskie nie oznaczało wysokości nagrody dla znalazcy, pozostawiając to szlachetności właściciela i uznaniu sędziego” – pisał Gloger. Inaczej sprawy te regulował Statut Litewski, obowiązujący w Wielkim Księstwie Litewskim, gdzie aż do czasów Konstytucji 3 maja obowiązywało inne prawo, istniał osobny skarb i działały odmienne od koronnych formacje wojskowe. Na Litwie zatem połowa wartości znaleziska należała się znalazcy. Ternar Zygmunta Starego, 1527 r., Kraków W zaborze pruskim i w Królestwie Kongresowym również połowa skarbu należała wg prawa do właściciela ziemi, drugą zaś mógł zatrzymać znalazca. Ten przepis był korzystny, o ile znalazca umiał ocenić wartość skarbu nie według ilości, a wartości. Nie musiał liczyć jedynie na łaskawość właściciela gruntu i dokonaną przez niego wycenę. Dukat Władysława Łokietka z około 1330 roku; średnica 21,4 mm Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego – Muzeum Narodowe w Krakowie Później przepisy zmieniły się na niekorzyść odkrywców. Carskie okólniki z 2. połowy XIX stulecia stanowiły, że znalezione monety należy przekazać lokalnej policji, skąd przekazywano je dalej władzom guberni. Z guberni znaleziska miały trafiać do Cesarskiej Komisji Archeologicznej, działającej od połowy XIX stulecia w Petersburgu. Władzom rosyjskim zależało na zdobyciu cennych przedmiotów i wywiezieniu ich z ziem polskich. Zdarzało się jednak, że właściciele gruntów odmawiali zgody na przekazanie monet do Petersburga czy na ich przetopienie. Tetradrachma, Grecja, Ateny, około V w. srebro, rewers: sowa, półksiężyc i gałązka oliwna Przepisy stanowiące, iż znalazca otrzymuje połowę wartości skarbu, obowiązywały również w Polsce międzywojennej. Dopiero w PRL prawo zostało zmienione i znalazcom wypłacano jedynie nagrodę wg uznania muzeów, które przejmowały znaleziska. Często wynagrodzenie to nie zwracało kosztów poszukiwań czy nawet dojazdu do muzeum, zatem nic dziwnego, że przypadkowi znalazcy skarbów nie zgłaszali specjalistom cennych przedmiotów. Niestety, stan ten nie został zmieniony w III RP. Obecnie właściciel gruntu nie jest właścicielem znalezionego na jego ziemi skarbu. Znalezione skarby w całości należą do państwa, co jest nonsensem. Te rozwiązania prawne, sprzeczne z polską i europejską tradycją, doprowadziły do utraty cennych dla nauki przedmiotów. Ich znalazcy woleli sprawę zatuszować i albo pozostawić sobie cenne przedmioty, albo je po cichu sprzedać, niż otrzymać (i to nie zawsze) mizerną nagrodę z budżetu muzeum. Uregulowania prawne powodują, że poszukiwania skarbów w Polsce odbywają się na dziko. Zabierają się za to amatorzy, bez wykształcenia historycznego, archeologicznego, którzy swoimi „wykopkami” niszczą bezpowrotnie cenne stanowiska archeologiczne czy ruiny zamków. Emeryk Hutten-Czapski, miedzioryt z akwafortą, W. A. Bobrow, 1876. Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego – Muzeum Narodowe w Krakowie Przykładem miejsca takich dzikich poszukiwań są ruiny zamku w Szymbarku na Pojezierzu Iławskim. Po wojnie rozeszła się wieść, że w dawnej posiadłości rodu Finckensteinów ukryte są cenne przedmioty, biżuteria rodzinna, urastająca do rangi „skarbu”. Nocami wielu śmiałków buszowało po ruinach, wykuwając dziury w murach, kradnąc przy okazji pozostałości wyposażenia zamku. W latach 60. skradziono płytę z napisem, znajdującą się na wieży bramnej. Do dziś nie wróciła na swoje miejsce. W latach 70. „rozebrano” dach jednej z ocalałych wież. O odnalezieniu skarbu nic nie słychać, co oczywiście nie znaczy, że nikt niczego w ruinach nie znalazł. Może po prostu wolał nic nie mówić i wywiózł znalezisko za granicę. Wielu poszukiwaczy organizuje własne ekipy eksploratorskie, wyposażone w coraz lepszy sprzęt. Poszukiwacze drogocennych przedmiotów na ogół znają literaturę fachową, są też dosyć dobrze wyposażeni w plany penetrowanych budowli. Natomiast przypadkowi odkrywcy nie tylko nie wiedzą nic o miejscu poszukiwań, nie znają nawet przybliżonej wartości znaleziska, ale też bywa, iż niszczą cenne przedmioty, które uda im się znaleźć. Wiele razy zdarzało się także, iż amatorzy zdobycia skarbów ginęli pod zwałami gruzów, które nieopatrznie naruszyli kopiąc w lochach. Denar Bolesława Chrobrego Niektóre skarby znalezione w Polsce przepadły, ponieważ cenne monety czy wyroby jubilerskie przetopiono. Tak stało się ze skarbem monet odkrytym w Jadownikach czy z monetami znalezionymi w Korzkwi. Zdarza się, że niefrasobliwy znalazca używa bezcennych monet np. jako... podkładek pod gwoździe! Tak pewien rolnik zniszczył w 1960 roku szesnastowieczne monety króla Zygmunta Starego i księcia Albrechta Hohenzollerna, znalezione w Żurawcach na Zamojszczyźnie. Nieświadomy wagi znaleziska chłop użył monet właśnie jako podkładek pod gwoździe i przybił nimi papę na dachu domu. Był to najcenniejszy dach, jaki istniał w Polsce. Dlatego należy zmienić prawo i dać poszukiwaczom jakąś godziwą rekompensatę za odkryte znaleziska. Jeśli skarb nie ma dużej wartości historycznej, a jedynie materialną, to powinien pozostać w rękach odkrywcy, jeśli znalezisko ma wartość cenną dla nauki – wówczas odkrywca powinien mieć prawo do połowy jego wartości. Denar Mieszka I Burzliwe dzieje Polski, często obfitujące w dramatyczne wydarzenia, wojny i grabieże, przyczyniły się do tego, że w wielu miejscach kraju ukrywano przed wrogami cenne przedmioty, zakopywane przez dawnych właścicieli przed grabieżą. Przedstawię tu pokrótce historię najciekawszych odkryć skarbów w Polsce. W 1631 roku w Jadownikach pod Iłżą pewien rolnik w czasie prac polowych wyorał pługiem naczynie pełne starożytnych monet. Monety przekazał dzierżawcy majątku, który z kolei wręczył znalezisko – zgodnie z prawem – właścicielom ziemi: mnichom z klasztoru w Miechowie. Wśród monet były wczesnośredniowieczne denary węgierskie, brakteaty (monety z cienkiej blachy wybijane jednostronnie) królów Węgier z XIII stulecia, Andrzeja II i Beli IV. Niestety mnisi nie mieli szacunku dla skarbu. Monety przetopili i z uzyskanego kruszcu wykonali kielich mszalny z pateną. „Batory pod Pskowem”. 1872. Olej na płótnie. 322 x 512 cm. Zamek Królewski w Warszawie Cennego odkrycia dokonano w 1726 roku w Jaworze, na Śląsku. Przebudowywano tam stary szpital. W trakcie prac budowlanych wykopano złoto: 2 złote sztabki o wadze 42 gramów oraz 400 złotych monet z XIV wieku. Były tam floreny pochodzące z różnych krajów, monety francuskie, czeskie, węgierskie, złote skudaty bite w Antwerpii przez cesarza Ludwika Bawarskiego, monety angielskie z czasów Edwarda III. Ciekawym dla nauki znaleziskiem był złoty floren bity na Śląsku w połowie XIV wieku przez księcia legnickiego Wacława I. W pierwszej połowie XVIII wieku w Korzkwi koło Ojcowa pewien rolnik wyorał pługiem ponad 800 denarów rzymskich z I i II wieku Właściciel wsi Adam Jordan... przetopił monety będące w złym stanie. Krakowski złotnik Józef Cypler wykonał z uzyskanego w ten sposób srebra piękny kufel z pokrywką, ozdobnym uchwytem i napisem po łacinie na pokrywce: „Silny oracz orząc pole w Korzkwi, wyorał pługiem to bogactwo, z którego jest dzban. Dawna Fortuno, będę cię już pił z pełnego dzbana...” Najlepiej zachowane 188 monet... wtopiono w ścianki naczynia, by służyły jako ozdoba. W XVII i XVIII wieku panowała moda na zdobienie rozmaitych naczyń dawnymi monetami. W kuflu Cyplera tkwią więc denary cesarzy rzymskich Nerona, Wespazjana, Tytusa, Nerwy, Trajana, Hadriana, Marka Aureliusza i innych. Kufel ten znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego w Poznaniu. Podobne można oglądać w Muzeum Narodowym w Warszawie. „Unia Lubelska”. 1869. Olej na płótnie, 298 x 512 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie. Depozyt w Muzeum Okręgowym w Lublinie Ciekawego odkrycia skarbu dokonano w XVIII stuleciu w Warszawie. Na początku panowania Stanisława Augusta kopano fundamenty pod oficynę tarasową zamku (od strony Wisły). Robotnicy przypadkowo znaleźli garnek żelazny pełen dukatów. W garnku znajdowała się kartka z napisem: „Kto znajdzie, niech pamięta o duszy Michała”. Król wręczył skarb znalazcy, nakazując spełnienie warunku, tj. by odkrywca dał na mszę za wspomnianego Michała. W 1847 roku w Bochni wybuchła sensacja. U jubilera sortującego złoto przeznaczone na przetopienie właściciel wsi Śledziejowice nazwiskiem Niedzielski zauważył metalowy krążek. Przy bliższych oględzinach okazało się, że jest to moneta o wadze 3,5 grama z napisem WLADISLAVS DI G REX oraz sylwetką św. Stanisława. Uratowaną przed przetopieniem monetą był... złoty dukat króla Władysława Łokietka, wykopany przez robotników niwelujących ziemię w miejscowym klasztorze Bernardynów. Dukat ten był unikatem i pierwszą polską złotą monetą, wybitą prawdopodobnie z okazji koronacji Łokietka. Po pewnym czasie monetę tę kupił kolekcjoner hrabia Emeryk Hutten-Czapski, fundator muzeum Czapskich. W jego zbiorach znajdowało się 11 000 monet polskich. Obecnie zbiory Czapskiego wraz ze złotym dukatem Łokietka znajdują się w Muzeum Narodowym w Krakowie, ale z niezrozumiałych powodów od II wojny nie są udostępniane zwiedzającym. Już w 1972 roku na łamach „Życia Warszawy” publicysta i satyryk Witold Zechenter domagał się otworzenia dla publiczności zbiorów Czapskiego. Bez skutku. Może teraz Muzeum Narodowe w Krakowie uzna wreszcie, że zbiory przekazane przez fundatora narodowi polskiemu nie są prywatną własnością muzeum, lecz należą do społeczeństwa. Brak miejsca na ekspozycję nie może być wytłumaczeniem ukrycia monet, Emeryk Czapski na potrzeby muzeum przekazał bowiem także budynek. Z dukatem Łokietka wiąże się jeszcze inna historia. Drugi egzemplarz tej monety miał w swej kolekcji pewien warszawski numizmatyk. Dukat ten pochodził ze skarbu wykopanego w 1914 roku na Wołyniu. W 1943 roku widział ten egzemplarz kolekcjoner nazwiskiem Terlecki. Po wojnie ślad po dukacie przepadł. I oto w roku 1974 pewien mieszkaniec radzieckiego wtedy Kowna zaproponował muzeum wileńskiemu kupno tej monety. Sam podobno kupił ją ok. 1960 roku w Królewcu (Kaliningradzie) od miejscowego dentysty. Uczeni radzieccy nie byli zainteresowani kupnem polskiej monety. Muzeum w Wilnie nie zakupiło więc dukata Łokietka, a polskim muzeom nawet nie zaproponowano kupna bezcennej monety! I tak przepadł ślad po złotej monecie króla Łokietka, cennej nie tylko z powodów materialnych, ale głównie historycznych. Według naszych badaczy dukat ten mógł być nawet wcześniejszą emisją niż moneta z Krakowa. Złote dukaty Łokietka były bowiem bite dwukrotnie: 8 maja i 27 września 1330 roku. Miejmy nadzieję, że dukat jeszcze istnieje, nie został przetopiony i może obecny właściciel zaoferuje monetę polskiemu muzeum. Skarb ze Skrwilna. Łańcuch, ok. 1600 r. Złoto, drut złoty o przekroju graniastym, rubiny w oprawach pełnych, odlew, emalia żłobkowa i korpusowa, fakturowanie, cyzelowanie; dł. 72 cm Inne cenne znalezisko w Polsce to np. słynny skarb z Borucina. W 1856 roku w Borucinie na Kujawach znaleziono 6 złotych i 31 srebrnych ozdób: paciorków z guzami, zdobionych filigranem, linulę, czyli wisiorek w kształcie półksiężyca ze srebra, puzderko srebrne, będące schowkiem na amulety lub relikwie, pokryte wzorem roślinnym, bransoletę, łańcuch pleciony i 2 zawieszki. Bransoleta później zaginęła. Naukowcy ustalili, że skarb pochodzi z XI wieku, a więc z początków istnienia państwa polskiego. Znajduje się on obecnie w zbiorach Muzeum Archeologicznego w Warszawie. Jakże często los odkrytego skarbu jest niepewny. Przykładem może być historia znaleziska z Gościkowa. W listopadzie 1867 roku w wielkopolskim Gościkowie zakładano system odwadniający piwnice w budynku dawnego klasztoru Cystersów. W trakcie prac znaleziono ponad 7,5 tysiąca srebrnych monet o łącznej wadze 220 kilogramów! Był to największy skarb monet odnaleziony na polskich ziemiach. Znalezisko zdeponowano w sądzie powiatowym w Międzyrzeczu. Miejscowe władze odmówiły zdeponowania skarbu w Berlinie. Należy pamiętać, że tereny te znajdowały się wówczas pod zaborem pruskim. Skarb podzielono na dwie części. Jedna z mocy prawa należała do państwa, drugą zabrał znalazca. Część upaństwowiona mimo oporu lokalnych notabli trafiła do berlińskiej mennicy. Do zbiorów muzealnych przekazano tylko 119 okazów. Resztę... przetopiono. Co ze swoją częścią zrobił odkrywca skarbu, nie wiemy. Nie zawsze znalazcy oddawali skarb właścicielowi ziemi. Oto we wsi Głębokie w Wielkopolsce 3 października 1872 roku oracz na polu pana Radońskiego wykopał gliniany garnuszek. Potrącony lemieszem garnek rozbił się i wysypały się z niego cienkie monety. Chłop postanowił ukryć przed właścicielem swe odkrycie. Akta sądowe przechowują opis sprawy: „Znalazca dostrzegłszy w nich srebro począł spiesznie zbierać w kieszeń co mógł, krusząc tym sposobem na drobne kawałki wszystko, co się w jego ręce dostało. Rzucili się za nim inni rataje, do których przyłączyły się żony, co właśnie wtedy śniadanie swym mężom przyniosły i w krótkim czasie co mogli, to wyzbierali. Trzeba było siłą odebrać monety ratajom”. Znalezisko liczyło pierwotnie 2000 brakteatów. Z tej liczby udało się opisać już tylko 1250 monet. Były to piastowskie monety z czasów Mieszka, Bolesława Chrobrego i Kazimierza Odnowiciela. Monety zostały ukryte prawdopodobnie w okresie rozbicia dzielnicowego. Odkrycie miało ogromne znaczenie naukowe, pozwoliło bowiem na zbadanie pierwszych monet w państwie Piastów. W roku 1927 w Kaliszu, a ściślej w dzielnicy Zagórzynek odkryto skarb monet, medalionów i różnych ozdób (datowanych na koniec V i początek VI wieku). Według badaczy był to skarb dynastii panującej w miejscowym plemieniu, być może szczepu Lugiów. Należy pamiętać, że Kalisz jest jednym z najstarszych miast w Polsce i wiadomości o nim podał już Ptolemeusz. Z kolei w 1928 roku w Boroczycach, miejscowości na Wołyniu, na południowy zachód od Łucka znaleziono skarb monet i przedmiotów z późnego okresu wpływów rzymskich, związany z osadnictwem Gotów na tych terenach, a więc w pierwszych wiekach naszej ery. Odkrycie pozwoliło wykazać, że Goci dotarli nie tylko na Pomorze czy Ruś Kijowską, ale byli w innych miejscach, np. na Wołyniu. Największy dotąd skarb numizmatyczny w Polsce odnaleziono w Słuszkowie koło Kalisza w roku 1935. Znalezisko zawiera kilkadziesiąt kilogramów XI-wiecznych monet, tzw. krzyżówek oraz srebrnych paciorków. Przez lata odkrywcy byli posiadaczami skarbu. W 1958 roku przekazali go do muzeum w Kaliszu, gdzie można oglądać 13 tysięcy monet. Znajdowano nie tylko monety. We wsi Basonia na Lubelszczyźnie (gmina Józefów) w 1914 roku odkryto skarb bursztynowy z późnego okresu wpływów rzymskich. Było to kilkaset kilogramów brył surowca i około 30 kilogramów paciorków wykonanych na tokarce. W średniowieczu bursztyn ceniono na równi ze złotem. Dziś to znalezisko jest również cenne dla nauki, rozszerza bowiem obraz kultury materialnej na ziemiach polskich przed powstaniem państwa Piastów. Okres II wojny światowej był dla polskich kolekcjonerów i muzeów czasem tragicznym. Niemcy przygotowywali się do rabunku cennych kolekcji już od 1937 roku. Na podstawie polskich katalogów niemieccy uczeni sporządzili listy przedmiotów, które zamierzano ukraść Polsce. W 1939 roku z „wizytą przyjaźni” przybyła ekipa niemieckich kustoszy muzeów z doktorem Dagobertem Freyem na czele. Ustalili, gdzie znajdują się upatrzone przedmioty. W momencie wybuchu wojny specjalna instytucja powołana do grabieży dóbr kultury, „Ahnenerbe”, podlegająca Himmlerowi, zabrała się do plądrowania polskich muzeów i kolekcji prywatnych. Wywieziono z Polski dzieła Rafaela, Tycjana, Canaletta, Cranacha, obrazy polskich malarzy, przedmioty sztuki złotniczej, księgozbiory. Niektóre ze skradzionych dzieł odnalazła w 1945 roku grupa polskich uczonych powołana przez dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, Stanisława Lorentza. W Przesiecie koło Cieplic na Śląsku odnaleziono zbiory numizmatyczne z Muzeum Narodowego w Warszawie, grafiki ze zbiorów króla Stanisława Augusta, kielich mszalny z 1480 roku i barokowy kielich z katedry św. Jana w Warszawie, inkunabuły i starodruki, płótna Matejki: „Batory pod Pskowem”, „Rejtan” i „Unia Lubelska”. Na Śląsku znaleziono też kolekcje wywiezione przez hitlerowców po powstaniu warszawskim. W Cieplicach znajdował się też wielki srebrny krzyż z XIV wieku zdobyty przez Władysława Jagiełłę pod Grunwaldem. W Szklarskiej Porębie odnaleziono dzieła sztuki pochodzące ze Śląska. Rosjanie jednak nie pozwolili polskim uczonym na poszukiwania! Przekazali jedynie 33 skrzynie ze zbiorami Muzeum Narodowego w Warszawie. Polscy badacze zauważyli, że składy skradzionych przez Niemców zabytków w chwili, gdy weszli do nich nasi uczeni, były już splądrowane. Tak więc wiele cennych przedmiotów dostało się do rąk żołnierzy radzieckich. W ten zapewne sposób drugi egzemplarz dukata Łokietka trafił do Kaliningradu. Do dziś do słynnych obrazów, jakie znajdowały się przed wojną w Polsce, a których nie odnaleziono, należy „Portret młodzieńca” Rafaela. Nie wiemy, gdzie znajduje się wiele cennych przedmiotów z polskich muzeów czy prywatnych kolekcji. Część odpowiedzialności spada na złodziei z Wehrmachtu czy SS, NKWD, a także rozmaitych dygnitarzy partyjnych, którzy po wojnie wykorzystali parcelację majątków polskiej arystokracji i nielegalnie weszli w posiadanie skarbów z pałaców i zamków podległych „reformie rolnej”. Po II wojnie światowej odkrycia skarbów są naukowo opisywane, toteż o wielu znaleziskach możemy nie tylko przeczytać, ale i je obejrzeć. W Muzeum Archeologicznym w Łodzi można na przykład podziwiać monety znalezione w Oleśnicy pod Łodzią podczas prac przy budowie obory. Gospodarz z Oleśnicy, Jan Kowalczyk, we wrześniu 1958 roku wykopał naczynie wypełnione ozdobami ze srebra oraz monetami. Po zbadaniu znaleziska przez archeologów okazało się, że wśród monet są denary anglosaskie, czeskie i niemieckie z XI wieku oraz – i to była ogromna sensacja – najstarsze polskie monety: denar Mieszka I i denar Bolesława Chrobrego. Nie wszystkie odkrycia skarbów były przypadkowe. 27 maja 1961 roku, w czasie prowadzenia badań wykopaliskowych w grodzisku w Skrwilnie (między Rypinem a Lipnem), doktor Jadwiga Chudziakowa z Torunia znalazła w pobliżu dworu niezwykle cenny skarb. W jego skład weszły przedmioty ze złota, srebra i pozłacane. Była to biżuteria o dużej klasie artystycznej. W znalezisku był pas złocony złożony z czworobocznych ogniw, cztery złote bransolety z kolorową emalią, sześć łańcuszków, 50 pereł, 16 guzów od żupana – pięć złotych z rubinami, pięć srebrnych, pozłacanych i sześć srebrnych z diamentami, wisior z syreną, zdobiony ornamentem roślinnym, wysadzany szafirami, rubinami, diamentami i wiszącymi perłami, pierścionki z diamentami i rubinami, cztery srebrne lichtarze z początku XVII wieku, dwa z ornamentem roślinnym, mające czworokątną podstawę i nóżki w kształcie psich głów, dwa z podstawą okrągłą i ozdobami w kształcie liści akantu, dzban z pokrywą zwieńczoną lwem i ornamentem girlandowym, akantowym oraz z misą wykonaną w 1617 roku, z ornamentem o motywach aniołków, owoców i akantu. Dodatkowo w skarbie znajdowały się kufel z pokrywą i 12 łyżek wykonane przez toruńskich mistrzów. Wyroby ze złota ważyły 2 kilogramy, a przedmioty ze srebra około 5 kilogramów. Skarb ze Skrwilna. Zawieszenie z figurą Fortuny, koniec XVI w., złoto, diament, szafiry, rubiny, perły; wycinanie, kucie, fakturowanie, cyzelowanie, emalia korpusowa; 11,5 x 2,3 cm Janusz Bieniak z Muzeum Okręgowego w Toruniu na podstawie inicjałów i herbów Rogala i Prawdzic ustalił właścicieli tego znaleziska. Dzięki herbom na łyżkach i inicjałach udało się stwierdzić, że właścicielem skarbu był podczaszy płocki Stanisław Piwo, szlachcic z ziemi dobrzyńskiej, herbu Prawdzic. Część przedmiotów miała sygnatury wskazujące, że stanowiły własność jego żony Zofii Magdaleny. O wartości skarbu stanowi nie tylko jakość artystyczna zabytków, wartość użytego kruszcu i kamieni szlachetnych, ale też oznaczenia rodowe. Jest więc cennym materiałem naukowym, ukazującym zamożność średniej szlachty Rzeczypospolitej w połowie XVII wieku. „Bez wahania powiązać można zakopanie skarbu ze szwedzkim najazdem za czasów Jana Kazimierza” – mówił Janusz Bieniak. W czasie potopu Stanisław Piwo ukrył swoje cenne przedmioty, a następnie zginął. Skarb ze Skrwilna został odkryty dopiero w drugiej połowie XX wieku, a obecnie znajduje się w zbiorach Muzeum Okręgowego w Toruniu i tam można go oglądać. Inne odkrycia miały czasem też dramatyczne konsekwencje. Latem 1963 roku w Zimnej Wodzie koło Gostynia, w pałacu hrabiego Grochulskiego, zamienionym za czasów PRL na zakład odwykowy dla alkoholików (!) znaleziono w trakcie remontu w łazience skrzynię z ocynkowanej blachy, a w niej biżuterię, kilogram monet (2,5 tysiąca), w drugiej skrzyni porcelanę, pasy kontuszowe, dawne pistolety, książki, gobelin i wiele cennych pamiątek rodzinnych, pamiętniki, które hrabia ukrył w 1945 roku przed Armią Czerwoną. Znalazcom... wytoczono proces o zabór własności... państwowej. By przedmioty zwrócić właścicielowi lub spadkobiercom, władzom nie przyszło nawet do głowy. A przecież właściciela skarbu znano. Nie było to mienie państwowe, bo przepisy o reformie rolnej upaństwowiały ziemię, a nie sprzęty, ruchomości, pamiątki rodzinne. Dnia 17 listopada 1972 roku w Ozorkowie właściciele domu przy ulicy Orzeszkowej wycięli gruszę. W korzeniach drzewa znaleźli naczynie gliniane, z którego wysypały się srebrne monety. Skarb trafił do Muzeum Regionalnego w Łęczycy. Badacze stwierdzili, że w naczyniu znajdowało się 7 kilogramów srebrnych monet z XIV wieku: grosze krakowskie Kazimierza Wielkiego wybite ok. 1370 roku – dziś jest to wielka rzadkość numizmatyczna. Z kolei w grudniu tego samego roku w Kotowicach, w trakcie budowy obory robotnicy znaleźli 1000 monet europejskich, wśród nich denary czeskie, duńskie, bawarskie, monety arabskie oraz różne ozdoby. Znalazcy dużą partię monet zabrali. Część sprzedali przypadkowym chętnym. Gdy wieść się rozeszła, do Kotowic pojechali naukowcy i wzywali znalazców do przekazania skarbu muzeum. W znacznej mierze apele te odniosły skutek. Jedną z największych rewelacji ostatnich lat było odkrycie skarbu w Środzie Śląskiej, miejscowości leżącej 30 km na zachód od Wrocławia. Podczas budowania fundamentów domu 24 maja 1988 roku łyżka koparki natrafiła na garnek ze srebrnymi monetami. Niebawem na sąsiedniej posesji odnaleziono skarb srebrnych i złotych monet oraz biżuterii z XIII i XIV wieku i złotą koronę. Historia skarbu jest interesująca. W czasie epidemii dżumy, która w 1348 roku dziesiątkowała ludność Europy, król czeski Wacław, późniejszy cesarz Karol IV Luksemburski, dał Żydowi Mojżeszowi (w dokumentach Muscho) ze Środy w zastaw klejnoty koronne. Mojżesz dał władcy pieniądze, a skarb ukrył. W zamian za pieniądze otrzymał nie tylko klejnoty, ale też prawo pobytu na Śląsku przez 3 lata oraz zwolnienie z podatku. Jednakże niebawem Mojżesz zmarł, być może na zarazę. Przez 6 wieków skarb znajdował się w ukryciu i nikt o nim nie pamiętał. Dopiero przypadek go ujawnił. Niestety w dużym stopniu skarb rozkradziono. Obecnie liczy on 2924 monety srebrne i 39 złotych. Najcenniejszym znaleziskiem jest korona królewska wysadzana szlachetnymi kamieniami (turkusy, szmaragdy, rubiny), składająca się z 12 elementów zwieńczonych wizerunkiem orła Hohenstauffów. Jest to najpewniej wyrób sycylijski z 2. połowy XIII wieku. Według szacunków badaczy wartość korony wynosi ponad 50 milionów dolarów. Wyjątkowa jest też zapona od płaszcza ceremonialnego z XIII wieku. Uczeni uważają, że jest to jeden z najwspanialszych zabytków na świecie. Zapona jest misternie wykonana i bogato zdobiona. Była wyrobem francuskim. Karol IV przekazał też Mojżeszowi złotą taśmę – wyrób czeski z początku XIV w. Skarb ten był prezentowany w 2001 roku w Muzeum Archeologicznym w Warszawie. Na co dzień można go oglądać w ratuszu w Środzie, gdzie mieści się Muzeum Regionalne. Podobna historia wiąże się ze znalezieniem w 2000 roku we Wrocławiu skarbu stu tysięcy denarów. Odkryto go podczas prac budowlanych przy ulicy Kazimierza Wielkiego. Koparka wydobyła z ziemi gliniany dzban, w którym znajdowało się sto tysięcy srebrnych monet z XV wieku, denarów królów Polski Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka. Denary ważyły 45 kilogramów! Co ciekawe, o skarbie musiało być głośno przed wiekami. Ktoś przed laty już go szukał. Archeolodzy natrafili na 5 wykopów wokół skarbu, najbliższy znajdował się... 30 centymetrów od dzbana z monetami. Dnia 3 czerwca 2004 r. gazeta „Ziemia Łódzka” zamieściła informację o odkryciu wartościowego znaleziska. W trakcie budowy autostrady w okolicy Parzęczewa pod Łodzią pracownicy budowlani trafili na dzban ze srebrnymi monetami, ozdobami i bryłkami srebra. W dzbanie było 1100 denarów o łącznej wadze 1 kilograma. Monety zostały wybite w Polsce, Czechach. Saksonii, na Węgrzech. Uczeni z Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi uważają, że skarb ukryto przed działaniami zbrojnymi na przełomie XI i XII wieku. Przez kilka stuleci dzbanek przeleżał w ziemi – aż do 2004 roku. Dyrektor muzeum profesor Ryszard Grygiel ocenia znalezisko jako dużą rzadkość numizmatyczną. Z kolei w sierpniu tego samego 2004 roku sensacją było odnalezienie w Głogowie skarbu ponad 5 tysięcy złotych i srebrnych monet. Odkryto go podczas rutynowych badań archeologicznych prowadzonych w Głogowie przed rozpoczęciem budowy. Znaleziono 273 złote monety, 301 srebrnych oraz blisko 5 tys. drobnych monet, takich jak szelągi i grajcary. To jedno z największych odkryć w powojennej historii Dolnego Śląska. Wstępnie oceniono, że monety pochodzą z lat 1555–1648. Wśród nich znajdują się takie ciekawostki jak monety tureckie czy talar francuski. „Chyba każdy archeolog marzy o znalezieniu takiego skarbu” – powiedział Zenon Hendel z głogowskiego Muzeum Archeologiczno-Historycznego. Najpierw jeden z archeologów znalazł pojedynczą monetę. Natychmiast zabezpieczono teren i rozpoczęto poszukiwania kolejnych. Okazało się, że monety leżą w piasku luzem. Kiedyś były schowane w kufrze, w sakiewkach, lecz z czasem drewno kufra zbutwiało. Zapewne jakiś głogowski kupiec schował w kufrze swój majątek w obawie przed rozruchami wojny 30-letniej. Muzeum w Głogowie otrzymało skarb w depozyt. Decyzję o przekazaniu skarbu podjął w kwietniu 2005 roku wojewódzki konserwator zabytków we Wrocławiu Andrzej Kubik. Obecnie trwa jego inwentaryzacja i wstępne naukowe opracowywanie. Dyrektor muzeum w Głogowie Leszek Lenarczyk chce, żeby jego placówka otrzymała zbiory na własność. „Gdy zostanie wpisany do naszych ksiąg inwentarzowych, liczymy, że uda nam się zdobyć pieniądze na jego konserwację” – poinformował. Przedstawiciele muzeum i samorządu zapowiedzieli, że podejmą starania, aby skarb już na początku 2006 roku był eksponowany w tutejszym muzeum. Cenne skarby znajdują się w Muzeach Narodowych w Poznaniu, Warszawie, Szczecinie, Muzeum Archeologicznym w Warszawie, Muzeum Okręgowym w Toruniu, Muzeum Ziemi Rawskiej w Rawie Mazowieckiej, Muzeum Okręgowym w Białymstoku, Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym w Łodzi (są tu zbiory z ponad 100 skarbów!) i tam można je oglądać. Wiele skarbów znajduje się jeszcze w ziemi lub specjalnych skrytkach i czeka na swoich odkrywców. Na odnalezienie czeka np. Bursztynowa Komnata. Warto wspomnieć o kilku miejscach, w których już poszukiwano drogocennych przedmiotów. Oto na początku lat 30. w Szydłówku, północnej dzielnicy Kielc wybuchła prawdziwa „gorączka złota”, w prasie ukazała się bowiem historia skarbu, ukrytego w 1914 roku przez uciekającego przed nacierającym wojskiem niemieckim generała rosyjskiego. Przed swą ucieczką generał ukrył w jakiejś skrytce kosztowności, złoto, rozmaite cenne przedmioty, które zdobył (można się domyślać, że niezbyt legalnie) stacjonując w Kielcach. Mieszkańcy miasta rzucili się do poszukiwań, przekopali niemal całą dzielnicę, ale skarbu nie znaleźli. Być może artykuł o skarbie był „kaczką dziennikarską”, ale możliwe, że historia o ukrytym skarbie rosyjskiego generała była prawdziwa i drogocenności doczekają się swego odkrywcy. A oto kilka miejsc, gdzie cenne przedmioty na pewno się znajdują, gdyż ich obecność została potwierdzona w źródłach historycznych. W Sarnowie koło Chełmna proboszcz miejscowego kościoła w czasie potopu ukrył przed Szwedami kosztowności parafialne. Niestety w 1658 roku zmarł, nie wyjawiając miejsca ukrycia skarbów. Parafianie długo szukali kosztowności, ale bez rezultatu. Jest to jeden z nie odnalezionych skarbów potwierdzonych historycznie. Z kolei pod koniec XIX wieku we wsi Bojano znaleziono i ... niestety utracono cenny zapewne skarb. W pobliskim bagnie robotnicy wyłowili skrzynię z osobliwymi rusztami. Myśląc, że to żeliwo, wrzucili „ruszty” z powrotem do bagna. Tylko jeden z pracowników wziął sobie na pamiątkę jeden poczerniały pręt. Po odczyszczeniu okazało się, że ruszt był... sztabką złota. Pozostałe sztabki ponownie utonęły w bagnie. Może kiedyś, gdy np. przeprowadzi się w tym miejscu roboty drogowe, ktoś ponownie odnajdzie skrzynię z dziwnymi rusztami. Późniejsze poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Prawdziwe są też informacje o zatopionej w okolicach Wielbarka na Mazurach skrzyni ze złotymi monetami. Skarb ten to kasa rosyjskiej armii „Narew” generała Samsonowa. Waży podobno ok. 100 kilogramów i został zatopiony w trakcie odwrotu Rosjan w czasie I wojny światowej. Ktoś będzie miał naprawdę ogromne szczęście, gdy ją znajdzie. Poza satysfakcją nie może spodziewać się wielkiej nagrody, bo dla nauki monety ze skrzyni nie przedstawiają wartości. Cenne są zaś z powodu ilości złota. Należy więc podejrzewać, że odkrywca skarbu nie zgłosi się do muzeów ani do konserwatora zabytków, tylko – wbrew prawu, ale w zgodzie z rozsądkiem – przywłaszczy sobie znalezisko. Chyba że wcześniej zmienią się przepisy i odkrywcom będzie opłacało się przekazywać informacje o swych znaleziskach muzeom. Może uda się odnaleźć Bursztynową Komnatę i skradziony przez Niemców obraz Rafaela, a może też drugi egzemplarz złotego dukata Władysława Łokietka? Ciekawe, co jeszcze odnajdą poszukiwacze skarbów w Polsce?
Podgórskie wsie są oblegane przez Niemców. Szukają tu cennych pamiątek po się po ponad 60 latach we wsiach i miasteczkach, w których mieszkali ich rodzice lub dziadkowie. Chodzą po polach i po lesie, zgodnie ze wskazówkami od przodków. Szukają tego, co tamci zakopali w ziemi, uciekając przed Pojawiają się głównie w miejscowościach w Kotlinie Jeleniogórskiej, bo tu Armia Czerwona dotarła dość późno - tłumaczy historyk Robert Primke. - Niemcy mieli więcej czasu, by ukryć cenne przedmioty - dla niemieckich poszukiwaczy są głównie stare, ponad 100-letnie drzewa. Po odliczeniu odpowiedniej ilości kroków w kierunku wymienionym we wskazówkach od przodków, zaczynają kopać. Nie zawsze z dobrym W naszej okolicy Niemców widuję co kilka miesięcy - opowiada Mirosław Dulęba, rolnik z Małej Kamienicy. - Kręcą się po okolicy. Nawet nie ukrywają, że szukają swoich rodowych pamiątek - mówi pan Mirosław. Zaciekawiony poszukiwaniami przybyszów, sam zaczął kopać. Niedawno na swoim polu wygrzebał dwie zardzewiałe, poniemieckie bańki po mleku. W jednej znalazł zmurszały koc, a w drugiej jedną srebrną Wellner - tak jest na niej jest napisane - pokazuje pan Mirosław. - Bańki zakopał z pewnością ktoś z dawnych mieszkańców, bo na nich jest napis Hindorf, a tak kiedyś nazywała się Mała Kamienica - wyjaśnia. Robert Primke potwierdza, że Niemcy najchętniej chowali skarby w bańkach po mleku, bo te były bardzo szczelne i sporo mieściły. Mirosław Dulęba czeka teraz na przyjazd Elizy Hagen, znajomej z Niemiec, która jest wnuczką Herminy Gaier, dawnej mieszkanki Małej Kamienicy. Zamierza przekazać jej Dulęby, Stanisław, osiedlił się tu zaraz po wojnie. Także znalazł zakopaną w ziemi bańkę, w której była skórzana kamizelka. Chodził w niej później przez 20 poszukiwaczy widują także w innych Pojawiają się niedaleko naszych wykopalisk - relacjonuje Zbigniew Prus, który razem z Władysławem Podsibirskim od kilku lat poszukują skarbów. Te mają ponoć być ukryte we wnętrzu góry Sobiesz koło Próbują ryć w ziemi, ale nieczęsto coś znajdują. Bo prawdziwe skarby są ukryte głęboko - przekonuje Prus. Niemców widują też mieszkańcy Chromca, Antoniowa i Lwówka Śląskiego. Kopali w szczerym polu. Czy coś znaleźli, nie wiadomo, bo znaleziska zabierają ze sobą, a polskich służb ochrony zabytków o nich nie Nie mieliśmy jakichkolwiek zgłoszeń o takich poszukiwaniach - mówi Wojciech Kapałczyński, kierownik jeleniogórskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Również w regionach wałbrzyskim i legnickim nie było takich zgłoszeń, choć na szukanie skarbów w ziemi wymagana jest odpowiednia Nawet jeśli ktoś kopie nielegalnie i coś znajdzie, musi oddać to Skarbowi Państwa - wyjaśnia Barbara Nowak-Obelinda z delegatury w Wałbrzychu. Tym, którzy tego nie zrobią, grozi grzywna, a nawet oskarżenie o przestępstwo. - Bardzo rzadko trafiają do nas rzeczy wykopane z ziemi - przyznaje Robert Rzeszowski z Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, do którego mogłyby trafić poniemieckie znaleziska. - Ludzie uważają takie skarby za swój dodaje, jeśli już ktoś zdecyduje się coś przynieść, to rzecz jest niewielkiej wartości. Rzeczy najbardziej wartościowe zostają w domach.
Przedmioty z brązu i żelaza sprzed 2600 lat odkryli archeolodzy podczas badań w rejonie podbielskich Kobiernic i Porąbki. Bogusław Chorąży z działu archeologii bielskiego Muzeum Historycznego powiedział PAP, że to mogą być najstarsze przedmioty na tych ziemiach. „To bardzo ważne odkrycia z naukowego punktu ... Czytaj więcej... Delegatura w Wałbrzychu Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków we Wrocławiu pozyskała ostatnio bardzo cenne zabytki archeologiczne. Według wstępnej oceny archeologów tak dużego, formalnie zgłoszonego znaleziska średniowiecznych brakteatów, nie było na Dolnym Śląsku od co najmniej 100 lat. Blisko 2800 monet odnaleziono na terenie gminy Łagiewniki. ... Czytaj więcej... Po przebadaniu stanowiska ze skarbem rzymskich denarów z Półwsi odnaleziono trzy kolejne monety – podało w czwartek Muzeum w Ostródzie. Skarb, którego główną część odkryto przypadkowo przed pięciu laty, liczy obecnie 112 srebrnych denarów z I i II wieku n. e. Jak poinformował PAP ... Czytaj więcej... Pozostałości kolejnego średniowiecznego skarbu odkryli w trakcie październikowych poszukiwań archeologowie w Zawichoście-Trójcy (Świętokrzyskie). Wiosną w tym miejscu znaleziono skarb z prawie 2 tys. monet piastowskich. Wszystko wskazuje na to, że nie jest on jedyny. W ubiegłym tygodniu w Zawichoście-Trójcy zakończono kolejne badania. Kierowali nimi ... Czytaj więcej... Podczas prac archeologicznych w gminie Biskupiec odkryto 13 denarów bitych w IX wieku przez władców z dynastii Karolingów – podało we wtorek Muzeum w Ostródzie. Kilka miesięcy wcześniej w tym samym miejscu odkryto skarb złożony z ponad stu karolińskich monet. Jak przekazał PAP Łukasz ... Czytaj więcej... Charakterystyczne berła sztyletowe, sztylety, siekiery i dłuta z brązu! 27 lipca 2021 r., podczas usuwania kamieni ze swojego pola, rolnik z pow. sulęcińskiego dokonał odkrycia skarbu z epoki brązu. Prace polowe zostały natychmiast wstrzymane i teren został zabezpieczony. Dzień po odkryciu powiadomiono służby konserwatorskie. ... Czytaj więcej... “Był pierwszy z cieplejszych dni tej wiosny” – wspomina Artur Rybski, członek Stowarzyszenia Weles Grupy Historyczno-Eksploracyjnej. Wraz z kolegą Mariuszem Gajewskim, po wielu godzinach bezowocnych poszukiwań, zmęczeni i pogryzieni przez owady, kierowaliśmy się w stronę zaparkowanych samochodów. To był jeden z ostatnich sygnałów jaki ... Czytaj więcej... 11 listopada 2020 r. Przemysław Witkowski – prezes Biskupieckiego Stowarzyszenia Detektorystów “Gryf” zgłosił służbom konserwatorskim fakt odkrycia niezidentyfikowanej przez niego srebrnej monety. Mało kto spodziewał się wówczas, że właśnie odkryto unikatowy w skali całej Polski skarb denarów karolińskich! Szybko okazało się, że w sąsiedztwie ... Czytaj więcej... Obrączki i pierścionki znaleziono wraz ze średniowiecznymi monetami zakopanymi na polu kukurydzy w Słuszkowie k. Kalisza. Według dr Adama Kędzierskiego z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN, który kierował badaniami, jest to jeden z najbardziej intrygujących skarbów z terenu Polski. Kaliscy i warszawscy archeolodzy znaleźli ... Czytaj więcej... Podkaliska wieś Słuszków, już 62 lata temu stała się sławna wśród miłośników historii i numizmatyki, za sprawą ujawnienia wielkiego skarbu liczącego ponad 13 tys. zabytków. Okazuje się jednak, że w Słuszkowie jeszcze wiele pozostaje do odkrycia! Najbardziej znany, pierwszy skarb odkryto przypadkowo w 1935 ... Czytaj więcej... Nawigacja wpisu
76 lat po zakończeniu II wojny światowej rządy kilkunastu państw wciąż nie mogą doliczyć się tysięcy dzieł sztuki, ton złota i kilometrów archiwów, zrabowanych przez nazistów. Nic więc dziwnego, że każda informacja o odnalezieniu kolejnej skrytki staje się światową sensacją. Jesień 1944 roku. Niemiecka armia cofa się na wszystkich frontach, jednak granice III Rzeszy wciąż są nienaruszone. Na zapleczu trwa gorączkowy ruch. Na Dolnym Śląsku, w Górach Sowich, kosztem 150 milionów marek powstaje ogromny podziemny kompleks, nazwany Riese – Olbrzym: na jego budowę upadająca III Rzesza przeznacza więcej cementu niż na wszystkie pozostałe schrony razem wzięte. Tu, poza zasięg alianckich bombowców, mają zostać przeniesione strategiczne zakłady przemysłowe, a także nazistowskie instytucje oraz kwatera Hitlera. SS już wcześniej zarekwirowało zamki na Śląsku, w Bawarii i Austrii, których podziemia można wykorzystać na kryjówki i skrytki. Majątek zrabowany przez nazistów w ciągu 10 lat ma bowiem gigantyczną, chociaż trudną do oszacowania wartość. Wielki rabunek rozpoczął się cztery lata przed niemieckim atakiem na Polskę. Uchwalenie we wrześniu 1935 roku ustaw norymberskich dało początek wywłaszczaniu należących do Żydów przedsiębiorstw, przejmowaniu ich prywatnych depozytów i kolekcji. Do końca 1938 roku wyceniany na kolosalną kwotę 10 mld marek majątek został przejęty przez Niemców. Mimo że od każdej transakcji „aryzacji” nazistowskie państwo pobierało opłatę, finanse III Rzeszy nie były w dobrym stanie. Zasoby złota Reichsbanku wynosiły zaledwie 23 tony kruszcu warte 28,6 mln ówczesnych dolarów, czyli trzy razy mniej, niż wynosiły rezerwy Banku Polskiego (87 ton). Wprawdzie eksperci byli przekonani, że Niemcy ukrywają czterokrotnie większą ilość kruszcu, ale nawet po doliczeniu tajnych rezerw i tak byłoby to pięć razy mniej, niż wynosiły depozyty złota małej Belgii. Kolejny etap rabunku rozpoczął się po anszlusie Austrii wiosną 1938 roku. Do skarbca Reichsbanku trafiło wtedy 91 ton złota. Rok później Niemcy zajęli Czechosłowację, zdobywając kolejne 45 ton. Co ciekawe, zdecydowana większość depozytów tych krajów została wcześniej przewieziona do Bazylei, Berna i Londynu. Jednak zarówno Bank of England, jak i banki szwajcarskie zgodziły się na ich wydanie i do Berlina trafiło złoto o wartości szacowanej na ok. 150 mln ówczesnych dolarów. To za te pieniądze III Rzesza kupiła wiele strategicznych surowców przed atakiem na Polskę, której rezerwy kruszcu naziści też mieli nadzieję przejąć. Skok się jednak nie udał: Polacy wywieźli rezerwy przez Rumunię do Turcji i Libanu, skąd trafiły one do Tulonu i po wielu perypetiach, przez Dakar we francuskiej Afryce Zachodniej, dotarły do USA. Niemcom udało się przejąć jedynie ok. 4 ton złota z banków Wolnego Miasta Gdańska. Tymczasem zdobycie kruszcu oznaczało być albo nie być dla III Rzeszy. Było jasne, że w momencie rozpoczęcia wojny Niemcy zostają obłożone międzynarodowymi sankcjami, a ich marka przestanie być uznawaną za granicą walutą. Jedynym sposobem zaopatrywania kraju w strategiczne surowce pozostawało płacenie zaprzyjaźnionym i neutralnym państwom złotem. W planowanej napaści na Europę Zachodnią istotną rolę odgrywało więc przejęcie zasobów kruszcu małych, ale bogatych krajów. W trakcie podbojów Belgii, Holandii i Luksemburga nazistom udało się przejąć około 350 ton złota. Była to jedynie część rezerw tych krajów – ich ewakuacja rozpoczęła się już w 1939 roku – jednak dla gospodarki III Rzeszy miała ona kolosalne znaczenie. W 1941 roku do Reichsbanku trafiło też ok. 11 ton złota zrabowanego w Grecji i Jugosławii, a w latach 1943-1944 około 100 ton złota z Włoch, Albanii i Węgier (oprócz Polski tylko Francji i Norwegii udało się uratować całe rezerwy). Do tego dochodziło 140 ton złota zrabowanych prywatnym osobom, w tym więźniom obozów koncentracyjnych, i 130 ton wcześniejszych rezerw Reichsbanku. Razem ze złotem austriackim i czeskim daje to blisko 870 ton kruszcu o ówczesnej wartości około miliarda dolarów. Dziś należałoby tę liczbę pomnożyć przez 30. A i tak było to mało w porównaniu z innym rabunkiem – gigantyczną kradzieżą dzieł sztuki. W połowie września 1939 roku na teren Polski dociera zespół operacyjny SS profesora Petera Paulsena. Jego zadaniem jest odnalezienie i konfiskata skarbów kultury. Łupem Einsatzkommando Paulsen pada ukryty w Sandomierzu ołtarz Wita Stwosza oraz kolekcja Czartoryskich. Jej ozdobą są trzy obrazy – „Dama z łasiczką” Leonarda da Vinci, „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta oraz „Portret młodzieńca” Rafaela Santi – a także Szkatuła Królewska, zawierająca pamiątki po polskich władcach. Wkrótce Paulsena zmienia jeszcze bardziej skuteczny „łowca skarbów”, 41-letni austriacki historyk Kajetan Mühlmann. Pod jego kierownictwem konfiskowane są zbiory muzeów oraz gromadzone przez stulecia kolekcje rodów Potockich, Branickich, Radziwiłłów i wielu innych. W marcu 1940 roku, po sześciu miesiącach rabunku, gubernator Hans Frank melduje Hitlerowi o przejęciu 90 procent najcenniejszych zasobów sztuki. 521 dzieł o największej wartości zostaje opublikowanych w katalogu Siechergestellte Kunstwerke. Wkrótce w uznaniu zasług Mühlmann zostaje wysłany do kierowania rabunkiem w Holandii. W tym czasie zespół Stanisława Lorentza z Muzeum Narodowego w Warszawie rozpoczyna sporządzanie ewidencji skradzionych skarbów. Jest to możliwe dzięki brawurowej akcji historyka Jana Zachwatowicza, który wywiózł z zajętego już przez gestapo ministerstwa w alei Szucha 130 skrzyń z dokumentacją polskich zabytków. Zebrane przez „muzealne podziemie” informacje są przekazywane do Londynu, gdzie przy rządzie emigracyjnym działa Biuro Rewindykacji Strat Kulturalnych Karola Estreichera. To właśnie jego dziełem będzie 500-stronicowy raport, w którym liczba zrabowanych tylko na terenie 9 województw centralnych dzieł sztuki została obliczona na 9869 obrazów, 5238 rzeźb, 459 tysięcy eksponatów muzealnych, 13 652 stare księgi oraz 69 tysięcy rękopisów, nie licząc zabytkowych map, starodruków, rycin, monet, broni i wielu innych. Podobne raporty sporządzały rządy pozostałych okupowanych państw. Listy te wielokrotnie weryfikowano, szacuje się jednak, że łupem nazistów padło 20 procent europejskich dzieł sztuki, w Polsce – 43 procent. W przeciwieństwie bowiem do innych państw rabowano tu również mienie sakralne, a także własność osób, które nie były Żydami. Wartości utraconych dzieł nie sposób było oszacować. W 1945 roku amerykański wywiad OSS obliczał ją na 100 milionów ówczesnych dolarów, jednak eksperci z nowojorskiego Metropolitan Museum of Art szybko zakwestionowali tę kwotę. Według nich skala rabunku była 25 razy większa. Oznacza to, że przejęte przez nazistów dzieła były warte ponad 2,5 razy więcej niż całe zrabowane przez nich złoto. Był to sygnał alarmowy nie tylko dla rządów okupowanych krajów, lecz także dla wielkich mocarstw. Oznaczało to bowiem, że jeśli nazistom uda się bezpiecznie ukryć przejęte skarby, będą oni w stanie w oparciu o nie odbudować w przyszłości swoje wpływy. Latem 1944 r., wkrótce po inwazji aliantów w Normandii, brytyjski wywiad MI6 informuje rząd o nagłym wzroście ilości poczty dyplomatycznej przewożonej z Hiszpanii do Argentyny. Liczba przesyłek wzrosła z 13 paczek miesięcznie do 78 w ciągu dwóch tygodni. Wkrótce potem z urzędnikami amerykańskiego Departamentu Skarbu kontaktują się ekonomiści Leon Barański i Zygmunt Karpiński, biorący udział w przygotowywaniu zaplanowanej na lipiec 1944 roku konferencji w Bretton Woods. Jej celem było określenie powojennego „ładu finansowego”, jednak sprawa, z którą przyszli Polacy, ma inny charakter. Leon Barański był w 1939 roku prezesem Banku Polskiego, Zygmunt Karpiński sekretarzem jego rady nadzorczej. To dzięki nim udało się wywieźć rezerwy złota tuż przed zajęciem kraju przez Niemców i Rosjan. Teraz Polacy obawiają się, że podobną operację prowadzą naziści, by ukryć zrabowane złoto przed aliantami. Kanałem przerzutowym mogą być współpracujące z III Rzeszą kraje neutralne, przede wszystkim Szwajcaria. Ich sugestie potwierdzają to, czego obawiał się sekretarz skarbu w rządzie prezydenta Roosevelta, Henry Morgenthau. Docierały do niego informacje, że w czasie wojny rezerwy złota w krajach neutralnych rosły w zawrotnym tempie. W Hiszpanii ich wartość zwiększyła się z 42 do 104 mln dolarów, w Szwecji ze 160 do 456 mln dolarów, w Turcji z 88 do 221 mln dolarów, a w Szwajcarii z 503 mln do 1,04 mld dolarów. Część tych zasobów to kruszec, którym III Rzesza płaciła za dostawy niezbędnych w produkcji zbrojeniowej surowców, wolframu, manganu i chromu. Istniało jednak podejrzenie, że jednocześnie z handlem odbywało się „wielkie pranie” zrabowanego w Europie złota, które po przegranej wojnie może posłużyć nazistom do zbudowania ponadnarodowego imperium gospodarczego, zarządzanego przez byłych prominentów III Rzeszy i SS. Dla Morgenthaua był to czarny scenariusz, gdyż sekretarz skarbu miał sprecyzowane plany wobec Niemiec, które zamierzał przedstawić we wrześniu na amerykańsko-brytyjskiej konferencji w Quebecu. „Plan Morgenthaua” zakładał podział Niemiec, likwidację ich przemysłu i stworzenie w miejscu III Rzeszy państwa rolniczo-pasterskiego. Ewakuacja zrabowanego złota mogła zniweczyć te założenia, tym bardziej że współpracujące z nazistami firmy, potężny koncern IG Farben, tworzyły już spółki córki w państwach neutralnych i przekazywały im swoje aktywa. Pod naciskiem Departamentu Skarbu została uchwalona w Bretton Woods tzw. Rezolucja VI. Dała ona początek operacji Safehaven, której celem było zarejestrowanie całego „wrogiego mienia” za granicą, a przede wszystkim – odzyskanie setek ton zrabowanego złota. Zaraz po zakończeniu wojny Stanisław Lorentz ze współpracownikami rozpoczyna poszukiwania na Dolnym Śląsku. Kierunek nie jest przypadkowy. Od listopada 1944 roku pod kierunkiem dyrektora prowadzona była tzw. akcja pruszkowska, której celem było ratowanie dzieł sztuki w burzonej przez Niemców stolicy. Rozpoczęty po upadku powstania rabunek udało się Lorentzowi opanować dzięki łapówkom, dawanym Paulowi Ottonowi Geiblowi, dowódcy policji i SS w Generalnej Guberni. Udało się go również przekonać do ewakuacji warszawskich muzealiów na tereny Rzeszy. Zebrany przez Lorentza dwustuosobowy zespół przez dwa miesiące pakował eksponaty i sporządzał spisy wywożonych obrazów, rzeźb, książek i archiwaliów, utrzymując jednocześnie kontakty z polskimi kolejarzami i pracownikami firm przewozowych. Z ich informacji wynikało, że transporty odprawiane są w rejon Sudetów. Do polskich muzealników dotarły już informacje o sukcesach amerykańskiej grupy MFAA (Monuments, Fine Arts and Archives), powołanej z inicjatywy dyrektora nowojorskiego Metropolitan Museum of Art, Francisa Taylora. Nazywana w skrócie „monuments men”, liczy 400 historyków sztuki i dysponuje potężnym budżetem. MFAA udało się już przejąć 1000 obrazów i rzeźb z „kolekcji” Hermana Göringa w Berchtesgaden w bawarskich Alpach, 6 tysięcy przedmiotów ze zrabowanych we Francji żydowskich zbiorów, ukrytych w zamku Neuschwanstein, 6577 obrazów przeznaczonych do „muzeum Hitlera” w Linzu, a wydobytych z kopalni w Altaussee, a także 400 obrazów z Berlina, ukrytych w kopalni Kaiseroda w Merkers-Kieselbach w Turyngii. W tej ostatniej oprócz dzieł sztuki amerykańscy żołnierze z armii generała Pattona odkryli też 15 tysięcy sztabek złota i srebra, biżuterię, złote monety i worki ślubnych obrączek, zrabowane ofiarom obozów koncentracyjnych. W sumie w Merkers znaleziono 219 ton złota, a kolejne 50 ton w ośmiu innych kryjówkach na zajętych przez aliantów terenach. Polacy nie mają nawet ułamka możliwości MFAA. Aby dostać samochód, paliwo i eskortę do poszukiwań, Stanisław Lorentz wykorzystuje przedwojenne znajomości, straszy, że jeśli nie otrzyma pomocy, wiele skarbów kultury przepadnie bezpowrotnie. Wie, co mówi – już w maju 1945 roku Ministerstwo Kultury i Sztuki powiadomiło władze centralne, że radziecki garnizon w rejonie międzyrzeckim nie dopuszcza do rewindykacji urzędników z Poznania. Ministerstwo dysponowało też dowodami, że Armia Czerwona, wbrew umowom, nie informuje polskich władz o przejmowanych skarbach i wysyła je potajemnie do ZSRR. Dlatego na każdą wyprawę Stanisław Lorentz zabiera kilka skrzynek wódki – najlepszą walutę w negocjacjach z sowieckimi „komandirami”. W ciągu kilku kolejnych miesięcy ekipie udaje się odzyskać wiele cennych dzieł, w tym trzy obrazy Matejki – „Rejtana”, „Unię lubelską” i „Batorego pod Pskowem”. Wielkim sukcesem jest rozszyfrowanie przez historyka Józefa Gębczaka znalezionej w ruinach Wrocławia tzw. listy Grundmanna. Zawiera ona spis miejsc, w których ukryte zostały dzieła sztuki zarówno z prywatnych oraz publicznych zbiorów z Dolnego Śląska, jak i tych zrabowanych w Polsce. To właśnie w willi Günthera Grundmanna w Cieplicach poszukiwacze znajdą 19 skrzyń ze zbiorami Muzeum Narodowego w Warszawie, Wilanowa, Łazienek, muzeum Czartoryskich oraz katedr wawelskiej i warszawskiej. Odnalezione dzięki odszyfrowaniu listy dzieła zajmą w sumie 131 ciężarówek i 22 wagony kolejowe. Jednocześnie trwają poszukiwania w Niemczech i Austrii. W zamku Fischhorn koło Zell am See od września 1945 roku działa zespół kierowany przez uwolnionego z obozu w Murnau Bohdana Urbanowicza. Odnajduje dzieła sztuki z polskich muzeów, a Urbanowiczowi udaje się przesłuchać zatrzymanego przez Amerykanów Mühlmanna. W Norymberdze rewindykacją kieruje Karol Estreicher, który oprócz ołtarza Wita Stwosza i wielu innych zabytków przejmuje dwa skarby z kolekcji Czartoryskich – „Damę z łasiczką” i „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” – odnalezione w rezydencji Hansa Franka nad jeziorem Schliersee. To właśnie z Norymbergi dotrze na początku maja 1946 roku do Krakowa 27 wagonów kolejowych z bezcennymi zabytkami, a zdjęcie ubranego w mundur Karola Estreichera prezentującego „Damę z łasiczką” stanie się symbolem dla polskich poszukiwaczy skarbów. Jednak ogromnej liczby zrabowanych dzieł nie udało się odzyskać do dziś. W lutym 1948 roku polskich poszukiwaczy alarmuje informacja, że oczekujący w Monachium na ekstradycję Kajetan Mühlmann uciekł z więziennego szpitala. Jak się okazało po latach, organizator wojennego rabunku dzieł sztuki do śmierci żył spokojnie w domu nad jeziorem Starnberg w południowej Bawarii, okazjonalnie sprzedając obrazy ze zgromadzonej kolekcji. Nie byłoby to możliwe bez ochrony ze strony najpierw amerykańskiego, a później zachodnioniemieckiego wywiadu. Mühlmann zmarł w 1958 roku, zabierając wiele tajemnic do grobu. W 1948 roku klimat wokół poszukiwań zrabowanych skarbów zmienił się dramatycznie. Dotyczyło to nie tylko sztuki: rozpoczynająca się zimna wojna oznaczała też koniec programu Safehaven. Jedynie Szwecję udało się przekonać do przekazania kilku ton złota lub jego równowartości Holandii oraz na rzecz Międzynarodowej Organizacji Uchodźców (IRO). Portugalia, Hiszpania i Turcja odmówiły oddania złota krajom, z których je zrabowano, lub przekazały jedynie symboliczną ilość. Również główny pośrednik i „pralnia” pieniędzy nazistów, Szwajcaria, zbojkotowała współpracę. Stany Zjednoczone nie groziły już sankcjami ani zamrożeniem aktywów krajów, do których trafiło złoto III Rzeszy. Dotychczasowi wrogowie potrzebni byli jako sojusznicy w rozpoczynającej się rozgrywce między Wschodem a Zachodem. Portugalii, do której trafiło w czasie wojny ponad 40 ton zrabowanego kruszcu, „odpuszczono” w zamian za udostępnienie Stanom Zjednoczonym bazy na Azorach. Hiszpania „wykupiła się” bazą zaopatrzeniową dla amerykańskich bombowców, Turcja pozwoleniem na budowę instalacji do wywiadu elektronicznego. Nikt też więcej nie niepokoił Szwajcarii i nie dociekał, jakie jeszcze skarby zawierają sejfy jej banków. Trzeba było 50 lat, by na jaw wyszły szokujące szczegóły związane z losem zrabowanego przez nazistów majątku. Niemiecki finansista Hjalmar Schacht był uważany za geniusza. To właśnie on w 1930 roku wpadł na pomysł utworzenia Banku Rozliczeń Międzynarodowych – BIS (Bank of International Settlements) w szwajcarskiej Bazylei. Była to zdumiewająca instytucja, którą w czasie wojny kierował Amerykanin, jego zastępcami byli Francuz i Niemiec, a sekretarzem generalnym – Włoch. BIS odegrał ważną rolę w przekazaniu austriackiego i czechosłowackiego złota III Rzeszy oraz późniejszych transferów kruszcu z Reichsbanku za granicę. Jego rola była tak dwuznaczna, że likwidacja banku stała się jednym z postulatów w Bretton Woods. Jednak w 1948 roku zrezygnowano z tego pomysłu. Związani z BIS bankierzy znów byli potrzebni – tym razem do finansowania tajnych działań zimnej wojny. W 1954 roku mężem siostrzenicy Hjalmara Schachta, hrabiny Finck von Finckenstein, został słynny „komandos Hitlera” – Otto Skorzeny. Ten podpułkownik SS, zdenazyfikowany dwa lata wcześniej „in absentia” (mimo że oficjalnie był poszukiwanym zbiegłym zbrodniarzem wojennym), prowadził już przygotowania do uruchomienia majątku wytransferowanego przed zakończeniem wojny do Argentyny. Według brytyjskiego historyka Charlesa Whitinga jego wartość wynosiła około 1 mld ówczesnych dolarów i obejmowała waluty, złoto i 4600 karatów kamieni szlachetnych. Część została zainwestowana w argentyńskie filie niemieckich przedsiębiorstw, przyczyniając się do powojennego boomu gospodarczego i umocnienia władzy faszyzującego prezydenta, Juana Peróna. Reszta spoczywała w skarbcach banków. Jak uważa Whiting, Skorzenemu udało się przetransferować do Europy około 100 milionów dolarów, które przy pomocy „teścia” trafiły na tajne konta w szwajcarskich i hiszpańskich bankach. Działania te miały wsparcie CIA. Jej szefem był w owym czasie Allen Dulles, który podczas wojny kierował rezydenturą OSS w Szwajcarii. Prowadził tam tajne rokowania z Niemcami dotyczące frontu włoskiego, a wiele wskazuje na to, że potajemnie sabotował też program Safehaven. Prawdopodobnie już wówczas amerykański wywiad przygotowywał się do odwrócenia sojuszy, czego skutkiem było później objęcie ochroną wielu byłych nazistów, którzy tworzyli w Niemczech współpracującą z CIA tzw. organizację Gehlena. Współpracował z nią także Skorzeny, któremu przypisuje się utworzenie złożonej z byłych esesmanów tajnej organizacji Die Spinne (Pająk), zwanej też Odessą. To właśnie ona miała być zalążkiem powiązanych ze skrajną prawicą organizacji stay-behind, takich jak Gladio, które w czasie zimnej wojny odegrały wielką rolę w zwalczaniu lewicowych partii i rządów w Europie Zachodniej i Ameryce Południowej. Zimna wojna oznaczała więc koniec poszukiwań zrabowanych przez nazistów skarbów, a w kolejnych dekadach prowadzące do nich tropy zostały skutecznie zatarte. Tworzony przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego internetowy katalog nieodnalezionych dzieł sztuki liczy ponad 60 tysięcy pozycji. Do wielu polskich muzeów nie wróciła nawet jedna trzecia ich przedwojennych zbiorów. Wiele bezcennych obrazów, w tym „Portret młodzieńca”, wciąż jest poszukiwanych, podobnie jak Szkatuła Królewska. Z „katalogu Franka” udało się odzyskać niespełna połowę pozycji. Do dziś dokładnie nie wiadomo, jakie były losy zrabowanego złota: powojenne raporty, amerykańskiej Foreign Economic Administration i Komisji Bergiera, podają różne liczby, kwoty transferów kruszcu z Reichsbanku nie zgadzają się z tymi, które trafiły do krajów neutralnych, do ogólnego bilansu „nazistowskiego złota” może brakować nawet kilkudziesięciu ton. Nieznany jest też los wielu archiwów, w tym kartotek gestapo oraz organizacji, takich jak Lebensborn, przeznaczonej do germanizacji uprowadzonych w okupowanej Europie dzieci. Z Polski wywieziono ich 200 tysięcy, po wojnie udało się zidentyfikować i odnaleźć zaledwie co siódme. Paul Otto Geibel, który wiele wiedział na temat wywiezionych z Warszawy dzieł, został po wojnie wydany Polsce i skazany w 1954 roku na dożywocie. Jednak sąd w Opolu zwolnił go z odbywania reszty kary już po… dwóch latach. Czym kat Powstania Warszawskiego kupił sobie wolność? Interwencja oficerów wojska spowodowała jednak ponowne osadzenie Geibla w więzieniu, gdzie popełnił on samobójstwo w 1966 roku. Dopiero rok po tym zdarzeniu więzienie opuścił jeden z najdłużej przetrzymywanych „galerników PRL”, cichociemny Adam Boryczka. Czy miało to związek z tym, że siedział z Geiblem w jednej celi? Nie wiadomo też, czy odnaleziona „lista Grundmanna” była całością, czy tylko fragmentem spisu kryjówek. Tajemnic jest więcej. Nic więc dziwnego, że każdy sygnał o odnalezieniu kolejnej nazistowskiej skrytki wywołuje falę gorących spekulacji i emocji. „Fot. East News (2), Hermann Historica/Interfoto/Forum, Getty Images, Pap, East News, PAP, National Archives/Getty Images, Karol Szczeciński/East News, Top Foto/Forum”
skarby znalezione po wojnie